wtorek, 28 stycznia 2014

Chapter II

"Ostatnia godzina"
To koniec.Już nikt mi nie pomorze łzy spływały po obu stronach twarzy próbowałam się ruszyć  ale nie mogłam trzymał mnie mocno. Całował mnie,przyciskając do ściany. Nagle poczułam że mnie puszcza otworzyłam oczy i zobaczyłam tego, typa leżącego na ziemi i ścierającego cieknącą krew z nosa .Odwróciłam się i zauważyłam blondyna na którego wpadłam dziś rano w szkole.Był wściekły.
-Co ty odpierdalasz Luke?-Sykną przez zaciśnięte zęby.
Zaraz,zaraz z kąt on zna tego zboczeńca.
-Co ty tu robisz Moon?-Wypluł krew cieknącą mu z nosa do ust.
-Nie twoja sprawa frajerze...-Spojrzał na mnie-...nie powinieneś ruszać tego co nie twoje.
Pięknie to już druga osoba dzisiaj która traktuje mnie jak jakąś tanią, pieprzoną rzecz.
-Więc twierdzisz że ona jest twoja?
-Tego nie powiedziałem.Ale wiem jedno...-Podszedł do faceta który nadal leżał na ziemi i kopnął go w brzuch, na co ten wydał z siebie głośny jęk bólu-...twoja to ona na pewno nie jest i nigdy nie będzie. 

***

Po tym całym incydencie chłopak odprowadził mnie do domu i się przeżegnał.Już miałam przekroczyć próg domu gdy nagle zawołał mnie.
-Hej...-Odwróciłam się do niego przodem.-...nie przedstawiłam się, jestem Austin.
-Ally.
-Ładnie, to do zobaczenia Ally.-Uśmiechną się do mnie.Odwzajemniłam gest i weszłam do domu.Szłam powolnym krokiem do kuchni,ale nie zastałam mamy tylko małą karteczkę na blacie.

"Kochanie wyszłam szybciej do pracy obiad masz w lodówce.
                                                                                               Mama xx" 


Szczerze?Przyzwyczaiłam się że jej nie ma w domu.Poszłam do łazienki wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamę i pościeliłam łóżko.Usłyszałam że na dole dzwoni telefon zaszłam na dół i odebrałam:

"Hallo?"
"Hej córciu co tam u ciebie?'
"O hej tato nic ciekawego"
"Jak pierwszy dzień w szkole działo się coś ciekawego?"
"A nie nic za to poznałam naprawdę fajnych znajomych"
"Ciesze się, dobrze zadzwonię jeszcze jutro pa"
"Pa"


Weszłam na górę, a potem do mojego pokoju usiadłam na ogromnym parapecie momentalnie dosiadła się do mnie Shila(kot).Sięgnęłam po książkę którą znalazłam na strychu gdy jeszcze mieszkaliśmy w Londynie otworzyłam ją na zaznaczonej zielono-czerwoną zakładką stronie i zaczęłam czytać: 

                             
 30 listopada 727 rok, Karolina Południowa
- Wiesz, co to jest?- spytała Katherine, kładąc wielką, okurzoną księgę z wykonaną ze skóry okładką, na stole.
- Jakaś książka.- Jesy sprawiała wrażenie nie za bardzo przejęta babcią.
- A dokładniej?- drążyła temat starsza kobieta.
- Nie wiem.- wzruszyła ramionami.
- Otóż to jest Biblia.
- Starego czy Nowego Testamentu?
- Żadnego z nich.
- Żadnego? Ale jak to?- Jesy wreszcie okazała jakieś zainteresowanie sprawą.
- Ta księga jest starsza.
- O ile starsza?- jej oczy zrobiły się większe.
- To Pierwotny Testament. Biblia wampirów. Twierdzi, że przed Adamem i Ewą Bóg stworzył Lilith.
- Lilith?
- Która, podobnie jak Bóg, była wampirem.
- Bóg jest wampirem?
- Dokładnie. To nas, wampiry, istoty nadprzyrodzone, a nie ludzi, stworzono na boskie podobieństwo. Myślisz, że dlaczego Bóg jest nieśmiertelny?
- Ponieważ jest wampirem?
- Dokładnie. Wiesz co nasza Biblia mówi właśnie o nich? O ludziach?
- Nie, co?
- Podaje ona prawdziwy cel stworzenia Adama i Ewy.- Katherine otworzyła wielką księgę, przekartkowała kilka już żółtawych kartek, po czym szukając odpowiedniego wersu, zaczęła czytać, jeżdżąc wskazującym palcem po tekście. W końcu, gdy znalazła, zaczęła czytać.- "A ich ciało stanie się pożywką dla twego. Ich krew popłynie w twym ciele. Tak jak skowronek pożera żuka, tak wampir będzie pożerał człowieka".*


Skończyłam czytać.Moje powieki stawały się coraz cięższe. Odłożyłam książkę na miejsce,dowlokłam się do łóżka nawet nie spostrzegłam kiedy zasnęłam.

------------------------------------------------------------
*Fragment książki nie jest wymyślony przezmianie.

-------------------------------------------------------------
Jak wam się podoba ?Mi niezbyt.Czekam 
na wasze opinie.






2 komentarze: